niedziela, 21 kwietnia 2013

ROZDZIAŁ VI: Teściowej opowieść o Natalii Kukulskiej

Natalia Kukulska

 

http://muzyka.wp.pl



         Teściowa Martyny, osoba niezwykle towarzyska, kiedy tylko mogła, to znaczy przynajmniej raz w miesiącu, składała kurtuazyjną kilkudniową wizytę w Markowie. Bawiła wówczas synową nieustającym monologiem, którego obszerne fragmenty ta wkrótce umiała już na pamięć i była w stanie cytować je obudzona gwałtownie w środku nocy.   
      Starsza pani Andrzejewska na co dzień nie miała na kim ćwiczyć elokwencji, bo teść  w domu wyłącznie jadł albo spał, wszelkie próby nawiązania kontaktu werbalnego zbywając stanowczym: „A będziesz ty cicho!”. W Markowie zdana była jedynie na zainteresowanie synowej, ewentualnie wnuków, jako że Maciek, od razu po wypiciu powitalnej kawy z rodzicielką, zaczynał nagle harować na cztery zmiany i na łonie familii zjawiał  się  z rzadka, o ile w ogóle. Fakt ten z kolei wpływał ujemnie na stosunki teściowa - synowa, bowiem ta pierwsza uważała, że wymagania ekonomiczne tej drugiej wpędzą jej dziecko do grobu. Co wieczór, gdy samotnie zasiadały do kolacji,  powtarzała monotonnie: - No kto to widział tyle pracować, żaden organizm tego nie wytrzyma, na co wam tyle pieniędzy? Przecież człowiek musi odpocząć, co on, maszyna jakaś?  
       Martyna próbowała na ten czas wyłączyć myślenie i z krowio-obojętną miną żuła dary boże, przed oczyma mając rozliczne wizje małżonka: na brydżyku u kumpla, na raucie zakładowym, na randce z główną księgową, nawet na kursie tańca towarzyskiego - tylko nie w pracy. Ponieważ jednak odebrała staranne wychowanie, prędzej umarłaby w mękach, niż wywaliła teściowej ponurą prawdę, iż jej potomek zacznie regularnie nocować w domu z chwilą wyjazdu z niego mamusi, której zbyt długa obecność doprowadzała go do szału.
       Razu jednego teściowa objawiła się z zupełnie innej strony i Martyna  ze zdumieniem odkryła, że to, co uważała za  jej wady, w odpowiednich okolicznościach może stać się zestawem niebanalnych zalet. Było to już w czasach, gdy Maciek zaczął się szybko wspinać po szczeblach kariery zawodowej, a swoje małżeństwo traktować jako zło konieczne. Wiejska nauczycielka w charakterze żony nie przynosiła mu chluby, o czym pół żartem, pół serio zwykł był informować bliższych i dalszych kolegów.  Pewnego wczesnego popołudnia wpadli znienacka znajomi Maćka, niejakie Parniki (od nazwiska Parniccy), żeby mu niezwłocznie oddać jakieś zawiniątko, podobno niesłychanie ważne. Martyna nigdy za nimi nie przepadała, bo uważała ich za  zwykłych buców wyedukowanych kosztem wyrzeczeń całej wielodzietnej rodziny i wytresowanych jak psy, że nóż w prawej a widelec w lewej. W dodatku uzależnieni zawodowo od Maćka, trzymali mu palec w zadku od poniedziałku do piątku oraz w robocze soboty, pozostałych ludzi mając w głębokiej pogardzie. Od progu wołali, że oni jedynie na chwileczkę, bo się bardzo spieszą, no, ewentualnie tylko mała kawka, to może się w międzyczasie Maciejka doczekają. Gospodyni, przekonana, że wzmiankowany Maciejek wysłał Parników na przeszpiegi w celu ustalenia daty wyjazdu rodzicielki, z bladym uśmiechem zaprosiła ich do środka.
       Teściowa na widok świeżych słuchaczy zaparła drzwi drągiem, rozsiadła się wygodnie na kanapie i bezczelnie wykorzystując swój status starszej pani, której nie wypada się sprzeciwiać, poinformowała zebranych, że nie wypuści ich, dopóki czegoś o sobie nie opowiedzą. Martyna zdumiała się niepomiernie, bo jeszcze nigdy nie widziała jej w roli słuchacza, ale nie straciła przytomności i gdy Balbina z Jerzykiem próbowali wykonać manewr do tyłu,  rzekła, modulując odpowiednio głos i wspomagając się dramatycznym wyrzutem ręki, aby nadać wypowiedzi charakter uroczysty i podniosły, by nie rzec -  patetyczny:
-   Mam zaszczyt przedstawić wam  mamę Maćka!
      Nie poświęcić stosownej uwagi matce szefa, w pojęciu ludzi pokroju „Parników” oznaczało rychłą utratę pracy, a być może nawet bojkot towarzyski i konieczność popełnienia samobójstwa. Usadowieni na niezbyt wygodnych krzesłach rozpoczęli  zatem nieco wymuszoną rozmowę. W pewnym momencie ktoś, nie wiadomo po co i w jakim kontekście, przywołał postać Natalki Kukulskiej, zezowatego wypłosza robiącego podówczas karierę jako piosenkarka dziecięca. Po latach jeszcze niektórym trudno uwierzyć, że dzisiejsza śliczna czarnowłosa Natalia Kukulska i ówczesny pająkowaty chudzielec  w denkach od słoików  na mysiej twarzyczce, to ta sama osoba.
       Teściowa poderwała się na równe nogi, oko jej błysnęło i ryknęła ogłuszająco:
- Natalka Kukulska?  Natalka Kukulska? To ja wam o niej opowiem coś takiego, że z krzeseł pospadacie!!!
      Ton jej głosu, mina, nagłe rumieńce na twarzy zasugerowały zebranym, że zdobyte za chwilę informacje będzie można przekazać służbom specjalnym za kwotę zapewniającą  niezależność finansową do końca życia. Wszyscy wstrzymali oddech, a teściowa opadła na kanapę, umościła się na niej wygodnie, odchrząknęła i zaczęła:
- Trzech braci miałam, ale zginęli tragicznie w obozach koncentracyjnych, jeden w ...
      Monolog płynął, a znieruchomiali goście z gorączkowym wysiłkiem próbowali skojarzyć fakty odległe w czasie i przestrzeni jak Ziemia od Słońca. Raz i drugi rzucili Martynie rozpaczliwe spojrzenie, ale ona przybrała pozę osoby sparaliżowanej szacunkiem dla wieku i mądrości życiowej gawędziarki, podczas gdy jej dusza pławiła się w rozkoszach, gdyż znając sposób prowadzenia narracji, była doskonale zorientowana, co czeka Parników. Dyskretnie przesunęła tarczę zegarka na nadgarstku, aby z obrzydliwą satysfakcją kontrolować upływający czas. 
       Tymczasem teściowa, omówiwszy martyrologię narodu polskiego, niespiesznie przeszła do opowieści o swoich nieutulonych w żalu rodzicach pochowanych trzydzieści lat później na cmentarzu w Warszawie. Kwestię ich pracy zawodowej oraz stanu majątkowego potraktowała, ku rozczarowaniu synowej, po macoszemu, albowiem zajęło jej to zaledwie dwadzieścia minut. Następnie dość szczegółowo opisała jakieś pół kilometra kwadratowego cmentarza wokół grobu rodziców, a także krótko przypomniała obchody Święta Zmarłych w ostatnim dziesięcioleciu, koncentrując się głównie na tym, kto przybył na groby, jak był ubrany oraz  jakie kwiaty i znicze przyniósł. Skrytykowała przy tym bezmyślną i grzeszną wręcz rozrzutność tych, którzy zakupili ich więcej niż pięć. Plastyczny opis rodzinnego grobowca Martyna przeczekała w kuchni, szykując gościom pożywną kolację; w końcu jej niechęć do nich nie musiała mieć zaraz skutków śmiertelnych. Gdy wróciła do pokoju, właśnie leciał fragment o kosztach budowy pomnika oraz niesprawiedliwym ich podziale między członków rodziny mających różny w końcu status materialny, o zdzierstwie i nieuczciwości kamieniarza oraz o estetycznych walorach naturalnych mogiłek obłożonych dookoła kamieniem bądź deską a w środku obsadzonych nagietkami (praktycznymi, bo się same wysiewają).
       Kiedy goście byli już najzupełniej przekonani, że starsza pani zgubiła wątek,  ta płynnie przeszła do informacji, że nieopodal grobu jej śp. rodziców spoczywa Anna Jantar, który to fakt we wszystkich praktykujących katolikach z teściową na czele, budzi odrazę, no bo żeby taka leżała obok uczciwych ludzi!  Dalszej części monologu o prowadzeniu się piosenkarki za życia Martyna nie słuchała, zajęta obserwacją twarzy słuchaczy, które po trzech godzinach bolesnego skupienia przybrały nagle wyraz  nieziemskiej ulgi. Nareszcie znaleźli jakiś punkt zaczepienia, prawdopodobnie też zobaczyli w tunelu światełko i duży napis „Finisz”. Poprawili się w fotelach, wytężyli uwagę...  i odsiedzieli kolejne pięćdziesiąt minut, kiedy to snuły się rozważania na temat stosunków towarzyskich teściowej z tajemniczą panią Jadzią, osobą wielce poważaną i wiarygodną, aczkolwiek brzydką, grubą, bez grosza gustu i biustu a w dodatku (co chyba jest logicznym następstwem powyższego?) pozbawioną zainteresowania płci przeciwnej. Jeszcze tylko króciutka, zaledwie kilkunastozdaniowa dygresja o niesprawiedliwości świata, w którym jedni nie mogą znaleźć partnera, a inni, którym Bóg dał wielką urodę i kobiecy czar (jak teściowej w młodości) nie mogą się opędzić od mężczyzn.  Tu nastąpiła demonstracja zdjęcia z dowodu osobistego, na którym widniała ona sama, tylko ze dwie dekady młodsza, z błyskiem w oku, kręconą grzywą oraz uśmiechem numer sześć, i... popłynęła wartko opowieść o kilku nieutulonych w żalu absztyfikantach, którym odmówiła swoich łask, wybierając (ech, czy słusznie?) obecnego małżonka.   
       Dowód z powrotem wylądował w kieszonce torebki. Upłynęła właśnie czwarta godzina monologu, który nieubłaganie zbliżał się do końca. Parniki przełknęli ślinę i zaczęli sprawiać wrażenie osób u progu apopleksji.  Widząc ich znękane oblicza, Martyna przypomniała sobie początek rozmowy i poczuła nagle niezdrową ciekawość, co z tą Natalką?  A teściowa znienacka nabrała powietrza w płuca, pochyliła się do przodu, wpiła wzrokiem w oczy Jerzyka i starannie wymawiając każde słowo, niemal skandując, poinformowała go, iż na grobie matki pojawiła się pewnego dnia Natalka Kukulska i miała takiego zeza, że nie macie pojęcia (!!!), co widziała na własne oczy wzmiankowana pani Jadzia. 
       Słowa te zabrzmiały jednocześnie z wybiciem godziny 22.00. Przez jakieś piętnaście sekund wszyscy siedzieli w kompletnym bezruchu, bo niesłychanie trudne okazało się przyjęcie do wiadomości, że w cztery godziny przelecieli za cudzym tokiem myślenia trzydzieści lat historii najnowszej, by dowiedzieć się tego, o czym mógłby ich poinformować każdy rodzimy posiadacz telewizora dowolnej marki.
       Balbina zachłysnęła się trzecią kawą, Jerzyk podskoczył gwałtownie, rąbnął żonę w plecy i z okrzykiem: - Ależ się zasiedzieliśmy!  - rzucił się do drzwi wyjściowych, wlokąc za sobą charczącą połowicę na bezdechu. Konieczność natychmiastowego przetrawienia tak nieoczekiwanie zdobytych informacji sprawiła, iż  zapomnieli się pożegnać, co zapewne spędzi im sen z powiek na najbliższe trzy miesiące. Martyna widziała przez okno, że idąc do furtki, nie odzywali się do siebie, choć zwykle zaczynali obgadywać gospodarzy natychmiast po zejściu z ich wycieraczki. Pomyślała sobie, że następna niezapowiedziana wizyta „Parników” nie wchodzi w grę, a zapowiedziana - poprzedzona zostanie wizją lokalną dokonaną przez wynajętego w tym celu listonosza albo inkasenta.
       Warto było żyć dla tej chwili. W nocy Martyna nie spała, snując mściwe plany zaproszenia jeszcze paru osób, które, mówiąc oględnie, nie były dla niej miłe. Tak się rozpędziła, że uwzględniła dodatkowe atrakcje typu: poczęstunek w postaci śledzików, słonych paluszków i (a niech tam!) kawioru,  a potem zainscenizowana awaria wodociągu. Niestety, teściowa wkrótce wyjechała, a ponieważ  stosunki z Maćkiem,  mówiąc oględnie, najpierw się poluzowały a potem rozwiązały, dziewczyna nigdy więcej nie miała okazji dysponować tak wyrafinowaną bronią towarzyską.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz