Natalia Kukulska
|
Teściowa Martyny, osoba niezwykle towarzyska,
kiedy tylko mogła, to znaczy przynajmniej raz w miesiącu, składała kurtuazyjną
kilkudniową wizytę w Markowie. Bawiła wówczas synową nieustającym monologiem,
którego obszerne fragmenty ta wkrótce umiała już na pamięć i była w stanie
cytować je obudzona gwałtownie w środku nocy.
Starsza pani
Andrzejewska na co dzień nie miała na kim ćwiczyć elokwencji, bo teść w domu wyłącznie jadł albo spał, wszelkie
próby nawiązania kontaktu werbalnego zbywając stanowczym: „A będziesz ty cicho!”. W
Markowie zdana była jedynie na zainteresowanie synowej, ewentualnie wnuków,
jako że Maciek, od razu po wypiciu powitalnej kawy z rodzicielką, zaczynał
nagle harować na cztery zmiany i na łonie familii zjawiał się z
rzadka, o ile w ogóle. Fakt ten z kolei wpływał ujemnie na stosunki teściowa - synowa, bowiem ta pierwsza uważała, że wymagania ekonomiczne tej drugiej wpędzą
jej dziecko do grobu. Co wieczór, gdy samotnie zasiadały do kolacji, powtarzała monotonnie: - No kto to widział tyle pracować, żaden organizm tego
nie wytrzyma, na co wam tyle pieniędzy? Przecież człowiek musi odpocząć, co on,
maszyna jakaś?
Martyna próbowała na ten czas wyłączyć
myślenie i z krowio-obojętną miną żuła dary boże, przed oczyma mając rozliczne wizje małżonka: na
brydżyku u kumpla, na raucie zakładowym, na randce z główną księgową, nawet na
kursie tańca towarzyskiego - tylko nie w pracy. Ponieważ jednak odebrała
staranne wychowanie, prędzej umarłaby w mękach, niż wywaliła teściowej ponurą
prawdę, iż jej potomek zacznie regularnie nocować w domu z chwilą wyjazdu z
niego mamusi, której zbyt długa obecność doprowadzała go do szału.
Razu jednego teściowa
objawiła się z zupełnie innej strony i Martyna
ze zdumieniem odkryła, że to, co uważała za jej wady, w odpowiednich okolicznościach może
stać się zestawem niebanalnych zalet. Było to już w czasach, gdy Maciek zaczął
się szybko wspinać po szczeblach kariery zawodowej, a swoje małżeństwo
traktować jako zło konieczne. Wiejska nauczycielka w charakterze żony nie
przynosiła mu chluby, o czym pół żartem, pół serio zwykł był informować
bliższych i dalszych kolegów. Pewnego
wczesnego popołudnia wpadli znienacka znajomi Maćka, niejakie Parniki (od
nazwiska Parniccy), żeby mu niezwłocznie oddać jakieś zawiniątko, podobno
niesłychanie ważne. Martyna nigdy za nimi nie przepadała, bo uważała ich
za zwykłych buców wyedukowanych kosztem
wyrzeczeń całej wielodzietnej rodziny i wytresowanych jak psy, że nóż w prawej
a widelec w lewej. W dodatku uzależnieni zawodowo od Maćka, trzymali mu palec w
zadku od poniedziałku do piątku oraz w robocze soboty, pozostałych ludzi mając
w głębokiej pogardzie. Od progu wołali, że oni jedynie na chwileczkę, bo się
bardzo spieszą, no, ewentualnie tylko mała kawka, to może się w międzyczasie
Maciejka doczekają. Gospodyni, przekonana, że wzmiankowany Maciejek wysłał Parników na przeszpiegi w celu ustalenia daty wyjazdu rodzicielki, z bladym uśmiechem
zaprosiła ich do środka.
Teściowa na widok
świeżych słuchaczy zaparła drzwi drągiem, rozsiadła się wygodnie na kanapie i
bezczelnie wykorzystując swój status starszej pani, której nie wypada się
sprzeciwiać, poinformowała zebranych, że nie wypuści ich, dopóki czegoś o sobie
nie opowiedzą. Martyna zdumiała się niepomiernie, bo jeszcze nigdy nie widziała
jej w roli słuchacza, ale nie straciła przytomności i gdy Balbina z Jerzykiem
próbowali wykonać manewr do tyłu,
rzekła, modulując odpowiednio głos i wspomagając się dramatycznym
wyrzutem ręki, aby nadać wypowiedzi charakter uroczysty i podniosły, by nie
rzec - patetyczny:
- Mam zaszczyt przedstawić wam mamę Maćka!
Nie poświęcić stosownej uwagi matce
szefa, w pojęciu ludzi pokroju „Parników” oznaczało rychłą utratę pracy, a być
może nawet bojkot towarzyski i konieczność popełnienia samobójstwa. Usadowieni
na niezbyt wygodnych krzesłach rozpoczęli
zatem nieco wymuszoną rozmowę. W pewnym
momencie ktoś, nie wiadomo po co i w jakim kontekście, przywołał postać Natalki
Kukulskiej, zezowatego wypłosza robiącego podówczas karierę jako piosenkarka
dziecięca. Po latach jeszcze niektórym trudno
uwierzyć, że dzisiejsza śliczna czarnowłosa Natalia Kukulska i ówczesny
pająkowaty chudzielec w denkach od
słoików na mysiej twarzyczce, to ta sama
osoba.
Teściowa poderwała się
na równe nogi, oko jej błysnęło i ryknęła ogłuszająco:
- Natalka
Kukulska? Natalka Kukulska? To ja wam o
niej opowiem coś takiego, że z krzeseł pospadacie!!!
Ton
jej głosu, mina, nagłe rumieńce na twarzy zasugerowały zebranym, że zdobyte za
chwilę informacje będzie można przekazać służbom specjalnym za kwotę
zapewniającą niezależność finansową do
końca życia. Wszyscy wstrzymali oddech, a
teściowa opadła na kanapę, umościła się na niej wygodnie, odchrząknęła i
zaczęła:
- Trzech braci miałam, ale zginęli tragicznie w
obozach koncentracyjnych, jeden w ...
Monolog płynął, a znieruchomiali goście z gorączkowym wysiłkiem
próbowali skojarzyć fakty odległe w czasie i przestrzeni jak Ziemia od Słońca.
Raz i drugi rzucili Martynie rozpaczliwe spojrzenie, ale ona przybrała pozę
osoby sparaliżowanej szacunkiem dla wieku i mądrości życiowej gawędziarki,
podczas gdy jej dusza pławiła się w rozkoszach, gdyż znając sposób prowadzenia
narracji, była doskonale zorientowana, co czeka Parników. Dyskretnie przesunęła
tarczę zegarka na nadgarstku, aby z obrzydliwą satysfakcją kontrolować
upływający czas.
Tymczasem
teściowa, omówiwszy martyrologię narodu polskiego, niespiesznie przeszła do
opowieści o swoich nieutulonych w żalu rodzicach pochowanych trzydzieści lat
później na cmentarzu w Warszawie. Kwestię ich pracy zawodowej oraz stanu
majątkowego potraktowała, ku rozczarowaniu synowej, po macoszemu, albowiem
zajęło jej to zaledwie dwadzieścia minut. Następnie dość szczegółowo opisała jakieś pół
kilometra kwadratowego cmentarza wokół grobu rodziców, a także krótko przypomniała obchody Święta Zmarłych w ostatnim
dziesięcioleciu, koncentrując się głównie na tym, kto przybył na groby, jak był
ubrany oraz jakie kwiaty i znicze
przyniósł. Skrytykowała przy tym bezmyślną i grzeszną wręcz rozrzutność tych,
którzy zakupili ich więcej niż pięć. Plastyczny opis rodzinnego grobowca
Martyna przeczekała w kuchni, szykując gościom pożywną kolację; w końcu jej
niechęć do nich nie musiała mieć zaraz skutków śmiertelnych. Gdy wróciła do pokoju, właśnie leciał
fragment o kosztach budowy pomnika oraz niesprawiedliwym ich podziale między
członków rodziny mających różny w końcu status materialny, o zdzierstwie i
nieuczciwości kamieniarza oraz o estetycznych walorach naturalnych mogiłek
obłożonych dookoła kamieniem bądź deską a w środku obsadzonych nagietkami
(praktycznymi, bo się same wysiewają).
Kiedy goście byli już najzupełniej
przekonani, że starsza pani zgubiła wątek,
ta płynnie przeszła do informacji, że nieopodal grobu jej śp. rodziców
spoczywa Anna Jantar, który to fakt we wszystkich praktykujących katolikach z
teściową na czele, budzi odrazę, no bo żeby taka leżała obok uczciwych
ludzi! Dalszej części monologu o
prowadzeniu się piosenkarki za życia Martyna nie słuchała, zajęta obserwacją
twarzy słuchaczy, które po trzech godzinach bolesnego skupienia przybrały nagle
wyraz nieziemskiej ulgi. Nareszcie
znaleźli jakiś punkt zaczepienia, prawdopodobnie też zobaczyli w tunelu
światełko i duży napis „Finisz”. Poprawili się w fotelach, wytężyli
uwagę... i odsiedzieli kolejne pięćdziesiąt minut,
kiedy to snuły się rozważania na temat stosunków towarzyskich teściowej z
tajemniczą panią Jadzią, osobą wielce poważaną i wiarygodną, aczkolwiek
brzydką, grubą, bez grosza gustu i biustu a w dodatku (co chyba jest logicznym
następstwem powyższego?) pozbawioną zainteresowania płci przeciwnej. Jeszcze tylko króciutka, zaledwie
kilkunastozdaniowa dygresja o niesprawiedliwości świata, w którym jedni nie
mogą znaleźć partnera, a inni, którym Bóg dał wielką urodę i kobiecy czar (jak teściowej w młodości) nie mogą się opędzić od
mężczyzn. Tu nastąpiła demonstracja zdjęcia z dowodu osobistego, na którym widniała ona sama, tylko ze dwie dekady młodsza, z błyskiem w oku, kręconą grzywą oraz uśmiechem numer sześć, i... popłynęła wartko opowieść o kilku nieutulonych w żalu absztyfikantach, którym odmówiła swoich łask, wybierając (ech, czy słusznie?) obecnego małżonka.
Dowód z powrotem
wylądował w kieszonce torebki. Upłynęła właśnie czwarta godzina monologu, który
nieubłaganie zbliżał się do końca. Parniki przełknęli ślinę i zaczęli sprawiać
wrażenie osób u progu apopleksji. Widząc
ich znękane oblicza, Martyna przypomniała sobie
początek rozmowy i poczuła nagle niezdrową ciekawość, co z tą Natalką? A teściowa znienacka nabrała powietrza w płuca,
pochyliła się do przodu, wpiła wzrokiem w oczy Jerzyka i starannie wymawiając
każde słowo, niemal skandując, poinformowała go, iż na grobie matki pojawiła
się pewnego dnia Natalka Kukulska i miała takiego zeza, że nie macie pojęcia
(!!!), co widziała na własne oczy wzmiankowana pani Jadzia.
Słowa te zabrzmiały jednocześnie z
wybiciem godziny 22.00. Przez jakieś piętnaście sekund wszyscy siedzieli w
kompletnym bezruchu, bo niesłychanie trudne okazało się przyjęcie do
wiadomości, że w cztery godziny przelecieli za cudzym tokiem myślenia trzydzieści lat
historii najnowszej, by dowiedzieć się tego, o czym mógłby ich poinformować każdy
rodzimy posiadacz telewizora dowolnej marki.
Balbina zachłysnęła się trzecią kawą,
Jerzyk podskoczył gwałtownie, rąbnął żonę w plecy i z okrzykiem: - Ależ się
zasiedzieliśmy! - rzucił się do drzwi
wyjściowych, wlokąc za sobą charczącą połowicę na bezdechu. Konieczność
natychmiastowego przetrawienia tak nieoczekiwanie zdobytych informacji
sprawiła, iż zapomnieli się pożegnać, co
zapewne spędzi im sen z powiek na najbliższe trzy miesiące. Martyna widziała
przez okno, że idąc do furtki, nie odzywali się do siebie, choć zwykle
zaczynali obgadywać gospodarzy natychmiast po
zejściu z ich wycieraczki. Pomyślała sobie, że następna niezapowiedziana wizyta
„Parników” nie wchodzi w grę, a zapowiedziana - poprzedzona zostanie wizją
lokalną dokonaną przez wynajętego w tym celu listonosza albo inkasenta.
Warto było żyć dla tej
chwili. W nocy Martyna nie spała, snując mściwe plany zaproszenia jeszcze paru
osób, które, mówiąc oględnie, nie były dla niej miłe. Tak się rozpędziła, że
uwzględniła dodatkowe atrakcje typu: poczęstunek w postaci śledzików, słonych
paluszków i (a niech tam!) kawioru, a
potem zainscenizowana awaria wodociągu. Niestety, teściowa wkrótce wyjechała, a
ponieważ stosunki z Maćkiem, mówiąc oględnie, najpierw się poluzowały a
potem rozwiązały, dziewczyna nigdy więcej nie miała okazji dysponować tak
wyrafinowaną bronią towarzyską.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz